Dlaczego?

Komputera używam od jakichś 6 lat. Nie będę tu wnikał w szczegóły dotyczące nazw firm, czy modeli sprzętu. Chodzi o to, że od chwili "pozbycia się" małego Atari znaczną rolę w mojej zabawie z komputerami zaczęły odgrywać dyskietki. Co prawda wraz z upływem czasu nastąpiła dewaluacja wartości dyskietki (wiadomo -- za wolne, a twardziel szybszy, a blacha się zacina...), lecz co wie każdy nie-kloniarz, dobry dysk to elastyczny dysk. I to właśnie o flopim disku traktuje ten tekst, a ściślej mówiąc o tych produkowanych przez firmę zwaną popularnie "No Name".

Po tym krótkim wstępie pora wyjaśnić tytułowe pytanie: "Dlaczego ...co? Otóż pełna wersja pytania brzmi: "Dlaczego tak jest?" Chcesz wiedzieć jak? To czytaj dalej:

Moje pierwsze dyski trzy i pół calowe mają już parę latek. Przewijały się przez nie rozmaite gierki, użytki, produkty mojej bolącej głowy i powykrzywianych artretyzmem palców. A jak wiadomo ciągłe formatowanie nie wpływa zbyt dobrze na kondycję nośników. Tak samo nie wpływa na nią zbyt dobrze lizanie ich, czy też rzucanie nimi o ścianę (w afekcie oczywiście). Myślę więc, że mogę uznać paroletni pobyt w mojej dyskotece za niezły sprawdzian jakości nośników.

I to właśnie te wieloletnie testy pozwoliły mi powoli odsłonić kurtynę milczenia, skrywającą największy spisek od czasów powstania komputerów. Ten spisek postaram się przedstawić w pełnym świetle.

Czy zastanawialiście się, jakim kryterium wyboru posługuje się użytkownik komputera zamierzający zaopatrzyć się w nowe magnetyczne nośniki informacji? Zazwyczaj myśli on mniej więcej tak: "Kupiłem komputer. Muszę zakupić dyski, najlepiej takie, które się nie sypią. O, 100% error free, tedeki -- czemu nie te?" -- tak bywa na początku, kiedy pogrążony w błogiej nieświadomości gość buli te oileśtamzadużo tysięcy złotych za paczkę upragnionych nośników. A ponieważ nośników nigdy nie za wiele, paczka idzie za paczką.

I co robi świeżo upieczony posiadacz paczki markowych, stuprocentowych dysków? Ano zaczyna dyskotekę. A wtedy, po paru pierwszych formatach nadchodzi smutna prawda -- 100% zamienia się nagle na jakieś 84%, potem na 65 i huzia w dół, na łeb, na szyję. Niezawodna firma zawiodła. Ale to był na pewno przypadek; przecież najlepszym też się zdarza... I skrzywdzony użytkownik wspaniałomyślnie wybacza. Kupuje kolejną paczkę sonówek, werbatimek czy presyżynów. I naraża się na kolejny cios, kolejną porażkę: traci dane, które gromadził z takim trudem.

Lecz co ma robić? Przecież nie kupi nonejmów, które sypią się w stosunku dwa do trzech, i w ogóle są do dupy...Przecież na nich nawet nie pisze "error free". Tu oburzą się niektórzy: "Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie kupuje w dzisiejszych czasach nejmów!". A jednak są tacy, którzy kupują, gdyć basfy i inne takie jakoś z rynku nie znikają... Czy nigdy nie dostrzegłeś zastanawiającego faktu, że na dziesięć dysków firmowych jeden "pada" od razu, a reszta niewiele później? I tego, że nonejmy wytrzymują nawet i 12 sektorów w 82 trackach? Nie, panowie, to nie jest przypadek, to ... SPISEK!!!

Wyobraźmy sobie pewną hipotetyczną Firmę, która ma monopol na pewien towar. Firma ta wytwarza ów towar w olbrzymich ilościach, co niestety powoduje powstanie olbrzymiej ilości wadliwych produktów (jakiś tam procent "odrzutu" zawsze istnieje). Co więc można zrobić z tą kupą gówna, zalegającą magazyny? Można ją wyrzucić, lecz gdzie w tym zysk? Lepiej sprzedać ten chłam. Oczywiście za pomocą reklamy, która rządzi konsumentem.

Nasz koncern-moloch rozpoczyna więc kampanię reklamową na wszystkich frontach -- reklamy świetlne, radiowe, wpływające na podświadomość, na pudełkach od zapałek i inne takie. Aby uwiarygodnić reklamowane walory (w tym oczywiście stuprocentową niezawodność), koncern podnosi cenę wadliwego towaru. I co robią ludzie? Bydło rusza kupować nowe, "100% error free" produkty z kolorowymi plakietkami i krzykliwymi nazwami. Syfiata partia towaru schodzi jak woda...

A że zawsze istnieją jakieś odrzuty produkcyjne, chłam sprzedaje się w nieskończoność. Każdy chyba dostrzega, o co mi chodzi, tylko jedno się tu nie zgadza: jaki koncern? Co za monopolista? Tak, przyszedł czas, by przejrzeć na oczy. Nadszedł czas nagiej prawdy: ten moloch to firma "NO NAME". Ukryta pod płaszczykiem setek małych firemek rozproszonych na całym świecie, a zwłaszcza na dalekim wschodzie (to idealny teren dla zamaskowania brudnej działalności), firma NO NAME zbija fortunę.

Nie potrzebna jej reklama -- nonejmy będą schodziły zawsze, są najtańsze, a poza tym każdy, kto z dyskami trochę się pobawi, dojdzie do słusznego wniosku, że są niezawodne w każdej gęstości i sytuacji. Tylko, że ten ktoś nie pomyśli dlaczego, przejdzie nad tym do porządku dziennego.

LUDZIE! Opamiętajcie się i zrozumcie, że dzięki waszej obojętności Firma wypuściła już miliony ton gówna i nadal na tym zarabia -- sprzedając swoje odrzuty pod szyldem marionetkowych firm, które tak na prawdę nie istnieją, lub od dawna zostały przez NO NAME wykupione. Nowe basfy, tedeki trafiają na rynek, do niczego nieświadomych klientów. Przyznaj, że nawet Ty, który wiesz, że nonejmy są niezawodne, skusisz się czasem na teflonową werbatimkę, by mieć pewność, że cenne sourca nie pójdą się rąbać... A cały ten teflon, to jeszcze jeden sposób ukrycia niedoróbek, bo dzięki niemu nie widać nierównomiernie rozłożonej warstwy substancji magnetycznej.

NO NAME to sprytny koncern. Przezornie nie umieszcza żadnych napisów na pudełkach ze swoimi właściwymi produktami. Umieszcza na nich tylko neutralny znaczek "der grune Punkt", aby wyeliminować zagrożenie ze strony GreenPeace i innych organizacji zajmujących się ochroną środowiska. Nie narzuca na nonejmy dużej marży, aby nie narażać się na zainteresowanie urzędu podatkowego. Co więcej, uniemożliwia pójścia śladem produktu na podstawie informacji o miejscu produkcji -- posługuje się wieloma drobnymi zakładami. Na pudełkach pisze "made in Taiwan", "made in Zimbabwe" lub coś w tym stylu.

To kolejny "przypadek" -- kto o zdrowych zmysłach wybierze się do któregoś z tych krajów? Dlatego bossowie tego koncernu pozostają nieuchwytni. Pozornie! Dzięki gromadzonym przeze mnie danym i uzyskanym dzięki pomocy moich przyjaciół (życzyli sobie, by nie podawać ich nazwisk dla bezpieczeństwa) dowodom udało mi się ustalić miejsce w którym skupiają się pasma sieci oplatającej cały świat. Dzięki zabranym w bazie danych informacjom wiadomo już, że centrum i budynek zarządu Firmy znajduje się w MACAO! Tak, właśnie w MACAO. Obecnie poszukujemy ochotników mających wyruszyć w podróż do tego dzikiego i niebezpiecznego kraju, w celu zebrania ostatecznej dokumentacji zdjęciowej, która posłuży jako materiał dowodowy przeciwko zbrodniczej działalności Firmy.

I nic nas nie powstrzyma -- możecie uciszyć mnie, choćby na zawsze, chuje! Ale nigdy nie dopadniecie wszystkich, którzy już o was wiedzą! Pliki z bazy danych rozesłałem już po parunastu osobach, a one prześlą to dalej! Oczywiście nagrane są na nonejmach, a nie waszym pseudomarkowym gównie. Na koniec chciałbym wystosować mały, lecz gorący apel do wszystkich czytelników: teraz, kiedy już wiecie, co robi ta Firma, możecie przyczynić się do protestu przeciwko jej zbrodniczej działalności.

Bojkotujcie więc chłam zwany "dyskami markowymi" "firm" BASF, TDK, Sony, Verbatim a nawet Profex. Jeżeli przestaniecie je kupować, Firma będzie zmuszona zaprzestać ich produkcji, i może doczekamy się kiedyś pięknych czasów, kiedy nie będzie już innych dysków niż nonejmy, na których nie musi przecież pisać "100% error free". Bo po co pisać rzeczy oczywiste.

-KRUKU-

PS. Nie dajcie się omamić ludziom, którzy próbują wam wmówić, że nejmy się nie sypią! Wszyscy, którzy tak twierdzą, to obmierźli kloniarze, impotenci pod maską cyników. Wszyscy są oczywiście opłacani przez NO NAME, która ma wystarczająco dużo kasy, by zatrudniać sobie takich popleczników...