Po moim powrocie z USA napisałem wspominkowy artykuł. W pewnym momencie straciłem nad nim kontrolę i "trochę" się rozrósł -- ma ponad 280 kB. Ze względów technicznych i praktycznych niemożliwe jest zamieszczenie tak wielkiego artykułu jako jednej całości. W związku z tym podzieliłem go tematycznie na części. Nie są to jednak osobne artykuły w ścisłym tego słowa znaczeniu. Zdecydowanie polecam przeczytać wszystko po kolei, gdyż wszystkie artykuły z działu "USA" stanowią logiczną całość i ułożone są w kolejności opisywanych zdarzeń.

DERSU-UZAŁA


WYPRAWA DO TEKSASU
PRZED WYJAZDEM

Na początku lutego 1994 roku na tablicy ogłoszeń politechniki pojawiło się ogłoszenie o tym, że w lipcu odbędzie się w University of Texas at Tyler kurs "American Political Thought", i że amerykańska uczelnia zaprasza czterech studentów do wzięci a udziału. Mimo, że mój kierunek (Organizacja i Zarządzanie) nie ma nic wspólnego z naukami politycznymi, uznałem jednak, że perspektywa spędzenia 5 tygodni w USA jest dość kusząca. Na tyle kusząca, żeby zgłosić swą kandydaturę do wzięcia udziału w tej i mprezie. Takich jak ja było 13. Każdy musiał napisać po angielsku podanie o zakwalifikowanie na wyjazd wraz z uzasadnieniem, oraz tzw. curriculum vitae, co najczęściej tłumaczy się jako "życiorys", ale uważam, że nie jest to dobre słowo. Jest to po prostu coś, gdzie trzeba w jak najlepszym świetle przedstawić przebieg swojej dotychczasowej edukacji, kwalifikacji i kariery. Każdy musi teraz pisać curriculum vitae przy przyjmowaniu do pracy. A zatem coś tam skleciłem, zaniosłem gdzie trzeba i tyle. Był koniec lutego. Nie liczyłem na to, że zostanę wybrany. Albo powiem inaczej -- oczywiście, że miałem nadzieję, gdyż gdybym jej nie miał, to nie składałbym podania. Nie chciałem tylko robić sobie przesadnych nadziei.

Byłem nieźle zdumiony, gdy pewnego marcowego dnia zobaczyłem na tablicy "pilne ogłoszenia" napis: "KIONKA, KMIOTEK, KOSZ, RUTA (to ja -- Dersu-Uzała) PROSZENI PILNIE DO PANA DYREKTORA". To mogło oznaczać tylko jedno -- JADĘ ! Cholera, tego się nie spodziewałem. Oprócz mnie jadą 2 dziewczyny i jeden chłopak z III IZ, czyli z tego samego kierunku, co ja, tylko o rok starsi.

Miasto do którego mieliśmy jechać, czyli Tyler ma około 75 tys. mieszkańców i jest dla Jeleniej Góry "sister city", czyli miastem, z którym odbywa się współpraca w różnych dziedzinach, także w akademickiej. Ponieważ Amerykanie są nieco bogatsi od nas, zadeklarowali, że pokryją wszelkie koszty pobytu, wyżywienia, zamieszkania itp. My mieliśmy zapłacić "tylko" za przelot. Ładne mi "tylko" -- $1,350. Około 33,000,000 zł. No, niestety, nie każdego stać na zabulenie takiej forsy na pięciotygodniowy w yjazd. Gdyby to miały być powiedzmy 3 lata, to warto by było zapłacić, ale tak... Ale w końcu Amerykanie są bogaci. Oczywiście wysłaliśmy do nich list z prośbą o sfinansowanie także podróży samolotem. No i zgodzili się! Co za ludzie! Co oni mają za korzyść z przyjazdu jakichś Polaczków, że bulą łącznie po około $3,000 na łebka ? No, ale to już ich sprawa. Od tego momentu sprawa jednak przycichła. Marzec, kwiecień, maj, czerwiec... Nic nie słychać. Dobrze, że nawet już po "wybraniu" mnie, nadal zachowywałem zimną krew, zakładając, że wcale nie jest pewne, czy pojadę. Już wcześniej -- w marcu -- dyrektor powiedział nam, że teraz to już nie mamy do niego bez przerwy łazić, a że on sam da nam znać, jak coś będzie wiedział. No, ale bez przesady! Wyjazd ma być na początku lipca, a tu ciągle nic nie wiadomo. Idę do biura dyrektora, a tu: "Dyrektora nie ma, wziął wszystkie papiery i pojechał do Tyler." No to może jednak coś z tego będzie! No i jest! Dyrektor wrócił i okazało się, że wszystko jest dograne, że jedziemy 6 lipca i teraz trzeba na gwałt załatwiać wszystkie papiery i formalności. Jakie? Nie tak wiele. Przede wszystkim każdy, kto jedzie do Stanów, musi mieć w paszporcie wizę tego kraju. Aby dostać wizy studenckie musieliśmy mieć amerykańskie studenckie formularze wizowe I-20. W porządku, wysłaliśmy na University of Texas do Stephena Lefevre'a prośbę, żeby przysłał formularze. Steve Lefevre to główny koordynator programu współpracy akademickiej z Jelenią Górą i to właśnie on miał prowadzić nasze zajęcia w Tyler. O.K. Są formularze I-20. Teraz trzeba jechać do amerykańskiego konsulatu w Poznaniu po wizy. No fajnie, naraz okazuje się, że aby dostać wizę trzeba mieć paszport ważny co najmniej przez rok od planowanego terminu powrotu. Mój paszport był ważny do 31 stycznia 1995 i myślałem, że skoro powrót jest przed tym terminem, to wszystko będzie w porządku. Ale nie. Potrzebny jest nowy paszport. Idę do wydziału paszportowego i pytam, jak długo to potrwa. Okazuje się, że 2 tygodnie. To dla mnie za długo -- za 2 tygodnie to ja już mam być w Stanach. Już nawet bilety na samolot kupione. Przydadzą się znajomości dyrektora Pawłowskiego z politechniki. Działa on w Centrum Samorządu Lokalnego i ma sporo znajomości w lokalnych władzach miasta. Zadzwonił do swojego ojca, który dobrze zna kierownika wydziału paszportów. Następnego dnia miałem się zgłosić do tegoż kierownika. Idę tam następnego dnia (w środę), a tu "Niestety, pan kierownik jest na zwolnieniu lekarskim. Będzie w poniedziałek." Świetnie! On będzie w poniedziałek 27 czerwca, a my wyjeżdżamy 6 lipca, a jeszcze trzeba jechać do tego cholernego konsulatu. No, ale co robić. Trzeba czekać.

Jednak następnego dnia (czwartek) uznałem, że już teraz złożę papiery potrzebne do otrzymania paszportu. Później w poniedziałek przynajmniej sprawa będzie już w toku. Miałem fuksa. "O 12.00 kierownik będzie na godzinę w swoim biurze." Lecę uszczęśliwiony na drugie piętro, a tu pod drzwiami biura kierownika czeka ze 20 takich jak ja, którzy potrzebują paszport "na wczoraj". Czekamy. Jest 12.00. Telefon w biurze. Przychodzi sekretarka. "Kierownik będzie o wpół do pierwszej." Czekamy dalej. Wpół do pierwszej, pierwsza, wpół do drugiej, druga, dziesięć po drugiej. Jest! Jest! Jest! Tak przynajmniej nam mówią. Nikt go jak na razie nie widział. Za dwadzieścia trzecia kierownik wkracza do biura. Wszyscy odetchnęli. Czekamy, kiedy zawołają pierwszą osobę, a tu nic. Jest trzecia, a tu: "Kierownik ma teraz naradę." Narada trwała do wpół do czwartej. Wreszcie zaczął przyjmować. Przyszła kolej na mnie. "Co, pan Pawłowski pana przysłał? A tak, mówił mi. To na kiedy ma być ten paszport? Jak najszybciej? To niech będzie na 30 czerwca." Kalkuluję sobie -- 30 czerwca to czwartek, a już w kolejną środę po tym czwartku wyjeżdżamy, a kiedy do konsulatu? Pozostaje piątek, poniedziałek i wtorek -- trochę mał o. Udało mi się zmusić kierownika, żeby paszport był na 29 czerwca. Całe szczęście. Paszport wziąłem w środę, 29 czerwca, a następnego dnia jechaliśmy do konsulatu. Gdybym miał paszport na czwartek, to mogłoby być ze mną krucho. Sprawy wizowe załatwiają tylko od poniedziałku do czwartku, a w poniedziałek będzie 4 lipca -- Święto Niepodległości, konsulat nieczynny.

W czwartek wybraliśmy się wszyscy do Poznania samochodem Sławka Kosza (jednego ze studentów, którzy mieli z nami jechać). Pod konsulatem przed otwarciem stoi banda ludzi po wizy. Stoimy w kolejce. W końcu otwierają konsulat. Ponieważ my ubiegamy się o wizy służbowe, możemy wejść bez kolejki. Przeszukanie, prześwietlenie w poszukiwaniu metalu. Pi, pi, pi, pi, pi. "Co pan ma w kieszeni?" Amerykański czujnik narobił paniki w związku z metalowym zatrzaskiem mojego portfela w lewej kieszeni. Ale już prawej kieszeni mi nie prześwietlili. Mógłbym w niej wnieść nawet pistolet. Szybkie formalności. Jest formularz I-20 z amerykańskiej uczelni, wszystkie papiery w porządku. Trzeba tylko zapłacić $23 za wizę studencką. Inni nie płacą nic, a studenci $23. Gdzie tu logika? A kij z tym. O pierwszej mamy przyjść po paszporty i wizy. O.K. Do pierwszej chodzimy po mieście w poszukiwaniu prezentu dla Lefevre'a. Mamy zamiar kupić srebrny nóż do papieru z bursztynem. Trochę połaziliśmy i znaleźliśmy to, czego szuk aliśmy za 1,350,000 zł. No trudno, trzeba było wybulić. O pierwszej pod konsulat, bierzemy paszporty. Mamy wizy, no to można jechać. W poniedziałek wysłaliśmy faks do Lefevre'a, kiedy i o której przylatujemy i poprosiliśmy, żeby ktoś po nas wyszedł na lo tnisko. Umawiamy się w Warszawie o 11 na lotnisku. Dziewczyny mają zamiar jechać kuszetką do Warszawy, a ja zabieram się ze Sławkiem jego samochodem.

następny odcinek...