|
(rozdziały 1-10) (rozdziały 11-20) (rozdziały 21-...)
Rozdział 21 - Ależ, panie.. Yyych! - nieszczęśnik który otworzył padł na klepisko pchnięty przez wkraczających do środka żołdaków. Celnie wymierzony kopniak pozbawił go ochoty do protestowania oraz większości zębów. Siepacze w czarnych pelerynach wtargnęli do środka i wywlekli z łóżek zaskoczonych mieszkańców. Z tyłu domostwa rozległ się hałas i krzyki. Chwilę później dwóch czarnych wrzuciło do środka bezwładne ciało. - Usiłował zbiec tylnim wyjściem - zameldował jeden z nich - Jakie rozkazy, kapitanie? Stojący na środku pomieszczenia żołnierz zdjął ociekający deszczem kaptur. Przeczesał krótkie siwe włosy i uśmiechnął się w nieprzyjemny sposób. - Tych tutaj przesłuchać. Niech przeżyją. - Puścił oko do przerażonej gospodyni. Kobieta zemdlała. - A tego tu (wskazał na niedoszłego zbiega) dawajcie na zaplecze..
Nie działo się najlepiej... W nienaturalne pochodzenie ognia można było jakoś uwierzyć, zwłaszcza kmiotom, którzy twierdzili że Baron od dawna zasługuje na gniew boży. Gorzej, że zamieszki które wybuchły podczas pożaru wyzwoliły w wielu mieszkańcach miasta psychozę - Cze słusznie obawiał się o przedwczesną dekonspirację. Kilku krewkich zapaleńców wypiło zbyt dużo gorzały i próbowało przeszkadzać czarnym w gaszeniu. Jeszcze inni wykorzystali chaos do napadu na składy Barona. Oczywiście wojsko rozsiekało i powywieszało kogo trzeba, ale nastrój był nienajlepszy. Zapowiadał się radosny festyn. Świeżo obudzonego i nakarmionego Lokisa powitały wrogie spojrzenia zgromadzonych w piwnicy spiskowców. Najwyraźniej źle się wyspali - pomyślał elf. Od dłuższego czasu nie miał okazji przespać porządnie całej nocy, był więc wdzięczny losowi za miękkie i ciepłe posłanie. Nie narzekał również na troskliwą opiekę, którą otoczyła go troskliwa Łucja. Najświeższe wieści mówiły, że czarni postanowili znaleźć na Zarzeczu kogoś w celu przykładnego ukarania. Najwyraźniej Baron postanowił pokazać komu trzeba, że nie zamierza pozwolić na zepsucie ważnego wydarzenia. Zamieszki opanowano w tempie ekspresowym, a straż miejska wzmocniona patrolami wojska trzymały ulice w ryzach. Czesiek był wściekły na wszystko i wszystkich. - Łysy Joe przysłał rankiem chłopaka - zdawał relację jakiś rudy gość - Czarni pojawili się u niego bez ostrzeżenia i zrobili wielką rozpierduchę. Kilkunastu, prima sort. - Jakieś ofiary? - Zabrali gdzieś Johanna. Inni wyżyją, ale to nie było przypadkowe najście. Wiedzieli o co pytać, wiedzieli kogo szukać. - Wiedzieli? Był jakiś kapuś? - Nie wiadomo, ale chłopak od Joego mówi, że prowadził ich ten sam co przyskrzynił Goblina. Kapitan. Siwy, z bielmem na oku. - Schmidt - zachmurzył się jeszcze bardziej Cze, popatrzył po ludziach i zatrzymał wzrok na Łucji z kpiącym uśmieszkiem. - Proszę, proszę. Wracasz do miasta, a chłopaki zlatują się jak na zawołanie. Dziewczyna zbladła, popatrzyła na Lokisa i przełknęła głośno ślinę. - Tak, tak - Czesiek musiał się na kimś dzisiaj wyżyć. - Kiedyś cię zgubi ta słabość do jednookich.. - Eee, melina Joego to dopiero początek - kontynuował ryży niepewnie - Wychodzi na to, że czarni mają szukać do skutku. Wszędzie węszą, sprawdzają wszystkie domy. Jak dotąd nic nie robiliśmy, zgodnie z rozkazem, ale.. - I nic nie będziemy robili - ostro uciął Cze - Ulice są pełne wojska, nie mamy żadnych szans w większej konfrontacji. Ma być spokój, wszystko ma przycichnąć. Dwa dni zupełnego spokoju. Bo jak nie, to się jeszcze któryś z przyjezdnych skusi na nagrodę za wskazanie zadymiarzy i podpalaczy - przerwał nagle i spojrzał z namysłem na Lokisa. - Schmidt, powiadasz... - spytał rudego nie przestając taksować elfa wzrokiem. - ...ilu mówiłeś ludzi ma ze sobą? Nagle Lokis poczuł, że strasznie swędzi go palec.
|
||